Plan był ambitny - 5 różnych win, "Czas apokalipsy" i cztery podniebienia spragnione wrażeń smakowych. Wśród win zaplątał się Conde de Velazquez w wersji shiraz (nic nadzwyczajnego) i jakiś mołdawski pinot noir, którego nazwa wleciała i wyleciała (wraz z wylewaną zawartością butelki) - bardzo nieciekawe. Gwiazdą wieczoru była Frontera carmenere (ten sam producent, co Casillero Del Diablo) i Wagner dudniący z atakujących helikopterów. Plan był taki, że będziemy degustować, robić notatki, oceniać. Smakowanie wina wciągnęło nas jednak dużo bardziej niż myślałam. Rozmowa toczyła się tak luźno, że degustacja stała się jej naturalnym towarzyszem, a nie głównym przedmiotem.
Moim prywatnym numerem jeden stał się Abadir Forte nero d'avola - sycylijczyk o ciemnej barwie i miodowym posmaku. Zgodnie stwiredziliśmy, że to wymarzone wino na zimowe wieczory, bo jego słodki, lepki smaczek rozgrzewa i osładza podniebienie (i atmosferę). Trochę może za ciężki na marcowe spotkania, kiedy wszyscy już myślami są przy wiośnie, a może nawet lecie - pewnie dlatego w ogólnym rozrachunku przegrało z Fronterą. Ja jednak jakoś tak dałam się zaczarować temu sycylijskiemu szczepowi i usadowiłam się najbliżej karafki, w której "pływał"...
Na stole pojawiło się też argentyńskie Lo Tengo (malbec). Wjechało jako ostatnie i może dlatego zostało zupełnie zapomniane. A szkoda, bo planowo miało być wraz z Forte gwiazdami wieczoru. Z winem ż jest - nie wszystko idzie zgodnie z planem. Może właśnie w tym tkwi jego sekret?
5 komentarzy:
Okazało się, że dobre wino potrafi przyćmić wielki klasyk światowego wina - przepraszam - kina ;)
wino jest trudne do przebicia jako "social object" :)
Prawdę powiadasz. "Czas Apokalipsy" trzeba będzie dokończyć w towarzystwie pop-cornu, bo wino jest zbyt absorbujące.
Pierwsze skojarzenie to chłopskie, grubo ciosane, gęste taniniczne wino. Czyli skojarzenie pozytywne – takie lubię. A kropelka miodu intrygująca. Frontera natomiast zawsze mnie zawodziła. Skojarzenie - wino ze stacji benzynowej.
Cóż, nie podejmę się krytykowania generalnie całej Frontery, bo miałam przyjemność tylko z wersją carmenere :)(choć może i coś jest w tej stacji benzynowej...), ale wiesz jak to jest z doświadczeniem w degustacji - żeby docenić ciężkie, wytrawne i aromatyczne pozycje, musisz najpierw utopić się w Nowym Świecie i mainstreamie.
Ciesze sie że się impreza udała.
Mnie jakoś supremacja Carmenere nie dziwi - często ta właśnie odmiana nie ma tej 'benzynowej' duszności jaką często raczą tanie nowoświatowe Cabernety. Urzeka natomiast bezprestensjonalną owocowością.
Co do samej Frontery to bywa udana np. CS 2001 czy Merlot 2005 (aż sprawdziłem z ciekawości i rzeczywiście okazało się że akurat są to dobre roczniki dla czerwonych win z Chile).
Pzdr!
Prześlij komentarz