Trafiliśmy wczoraj wreszcie na Julianusa. Zakończył się tym samym spór o jego nazwę. Wieczór był przemiły - na zewnątrz zimno, wilgotno, jesiennie, więc rozpaliliśmy w kominku, przytuliliśmy sie do siebie mocno i ogladaliśmy kolejne odcinki Ugly Betty.
Chrupałam do tego sałatę z winegret'em i grzankami (od trzech dni jem jak królik - zielone! taka faza... ), zjedliśmy też paczkę łagodnego, mlecznego Brie. Fajnie było...
Zabawne jak subiektywnie postrzegamy smak wina. Z każdą degustacją zwracamy uwagę na coś innego. Julianus nam smakował, ale bardziej niż za pierwszym razem uderzył mnie cierpki posmak wina (który obecny w nadmiarze w tańszych odowiednikach Julianusa zupełnie je skreślił... a może to zwykła siara była...). Nie jest to jednak Don Ramon, choć wciąż zdecydowanie pozostaje na liście moich ulubionych :)
3 komentarze:
Więc ja pragnę jedynie nadmienić, iż śledzę owego bloga i mam ekshibicjonistyczną potrzebę zaprezentowania szerokiej publiczności mojego ostatniego winnego odkrycia, a mianowicie BLOSSOM HILL (różowe, półwytrawne). Rządzi i wymiata!
Blossom Hill, zapamiętuje i zapisuję w pamięci (i w komórce) jako najnowszą pozycję listy zakupów. I jeszcze różowe Ernest & Julio Gallo White Zinfandel, które koleżanka Ela zapisała mi na kserówkach z Współczesnego Społeczeństwa Polskiego (zdecydowanie słuszna była decyzja o odebraniu mi stypendium, gadam o winie na zajęciach :P )
Acha, Martuś, następne moje winno-stołowe odkrycie, którym w przypływie grafomańskiej żądzy muszę się podzielić - SŁOŃCE HISZPANII (Sol De España) - boskie jak wzrok Banderasa znad gitary, hyhy. A wszystko przez cholerne filmy Rodrigueza.
Prześlij komentarz